3 cze 2014

56. roczek

Właśnie odkryłam, że ten blog jest tu już ponad rok. Łał.

55. Gdybyś był.


Cześć Braciszku, ostatnio często do Ciebie mówię. W sobie. Pytam się, jak Ci tam jest, czy uważasz, że robię słusznie, a może wręcz przeciwnie, może wstydzisz się mojego zachowania? Szkoda, że milczysz... Naprawdę potrzebuję Twojej pomocy, tak jak Ty kilka razy w życiu potrzebowałeś mojej. Nawet nie wiesz jak mi trudno, jak wszystko pierdoli się od środka. Moja Utopia gnije. Z zewnątrz wygląda jeszcze dobrze, ale do środka wdał się pasożyt i on chce wszystko zepsuć. 
Jestem strasznie samotna, samotna wśród ludzi. Boję się... Że to wróci, to wszystko z czym spierałam się przez półtora roku. Drugi dzień biorę leki uspokajające i nasenne. Kiedyś wszystko było łatwiejsze, dzięki nim nie musiałam się niczym przejmować, żyłam we własnym świecie... Zresztą, sam wiesz jak wtedy to wygląda. Nie chcę znów być niewolnikiem swoich myśli... Tak strasznie boję się, że wrócą samobójcze skłonności, nerwica, bezsenność, lęki... Jak byłam u M. czułam ten ból, ten gdzieś głęboko, który rozrywa Ci wnętrzności, a Ty nie masz nawet siły płakać. Chciałam zapaść się w sobie, zniknąć i już więcej nie być. Klęłam siebie w duchu, że nie wzięłam wtedy ze sobą żadnych leków uspokajających. Do apteki też nie miałam po co iść, ziołowe może i pomagają przy normalnych stresach, ale przestają w przypadku ludzi z depresją. Więc tak sobie siedziałam. I umierałam od środka. 
Chyba wiem jak się czułeś, gdy tamta szmata miała kogoś na boku. Zaczynam rozumieć jak bardzo siadało Ci to na psychikę. Chyba czuję to samo. Kolejna rzecz, której tak się boję, tego, że powtórzę Twoją historię. Boję się miłości, nie chcę jej skoro tak ma boleć... Wolę cierpieć sama przez siebie, niż przez kogoś innego. To przynajmniej świadomy ból.
Wiesz, Braciszku, zakochałam się. Głupio zrobiłam, wiem, ale to przyszło tak jakoś samo... Pierwszy raz od czasów Narkotyku. Po raz pierwszy umiem go całkowicie odstawić na bok, czuć do niego całe nic. Nie sądziłam, że kiedyś będę do tego zdolna.  Ale teraz jestem podatna na zranienia, co z resztą odczuwam. Uwalniając się z jednych sideł, wpadłam w inne.
Kiedyś myślałam, że nie umiem stworzyć normalnego związku ( bo i nie umiałam). Ciągle w tle był Narkotyk. Zawsze było nas troje. ( Dwa jest okej, trzy to już tłok) Więc prędzej, czy później łamałam się i zostawałam sama z wizją idealnego Narkotyku w głowie... Nie wiem czy go wtedy kochałam, na pewno potrzebowałam w jakiś sposób. Tylko to znaczyło, że na pewno nie kochałam tej osoby, z którą byłam. Przynajmniej nigdy się żadnemu nie przyznałam, nie raniłam ich swoją głupotą. Jednak pokazało mi to, że dopóki on nie zniknie z mojego życia na dobre, nie ułożę sobie związku. Więc odczekałam, wyzbyłam się wszystkiego i dopiero stworzyłam nowy związek. I co? KARMA. Teraz to M. ma swoją byłą w głowie. Kochaną Madzię, szmatę, która ewidentnie chce odzyskać swój obiekt pieprzenia się. Tylko, że mój luby tego nie widzi. Oj, Braciszku... Pierdoli mi się to wszystko....
Strasznie wielu rzeczy się boję... Co raz więcej ich jest. I każda związana z M.... Jest właściwie jedna rzecz, której się nie boję, wręcz jedyna która napawa mnie szczęściem.
Że kiedyś umrę i znów Cię zobaczę.
Dobranoc Braciszku.